Zapiski przyjaciela collie.

W folkowym zwierciadle

wtorek, 26 lipca 2011
Powietrze przeszywają kolejne ostre riffy wywrzaskiwane przez gitarę elektryczną. Gitarzysta przekrada się po scenie ze swoją zabawką, po wirtuozersku wydobywając z niej najwyższe dźwięki – doskonale czuje się jako bohater sceny. Atmosfera aż grzmi od szybkiego, mocnego rytmu wybijanego przez wielkie kotły. Basista z gracją porusza ręką po gryfie, jakby robił to od samego dzieciństwa – jednocześnie woli zachować dyskrecję, przechodząc na tył sceny i chowając się w cieniu. Zaś długowłosy wokalista krzyczy niekiedy niezrozumiałe frazy, próbując przebić się przez głośną partię instrumentalną. Zgromadzona w małej, dusznej sali publiczność szaleje, próbując wręcz wskoczyć na scenę – w ogólnym zgiełku zdaje się, jakby otumanieni fani nie słyszeli, co się wokół nich dzieje, a przecinające na wskroś powietrze dźwięki delikatnie gładziły ich uszy...
Aj, moment, to nie ten artykuł. Przepraszam, mała pomyłka.;)

Wchodzę niepewnie do budynku, ostrożnie przeciskając się między przygotowującymi się do występu Chorwatami, poprzebieranymi w wymyślne stroje – część z nich dzierżyła w rękach niekiedy dziwaczne instrumenty strunowe. Zatrzymałem się na samym progu, zdając sobie sprawę, że prawie cała sala jest już zajęta. Chwilę dreptałem w miejscu, widząc jedynie tańczące postacie niczym z innej bajki pochodzące – przede wszystkim chciałem jednak zobaczyć dudziarza, którego podobno słychać było nawet na zewnątrz. Moje pragnienie już po chwili, jak na zawołanie się spełniło – dwie panie opuściły salę, a ja, nie czekając na nic, od razu wparowałem do środka i mocno wbiłem stopy w podłoże, o mało nie zapuszczając tam korzeni.
Duszne powietrze rozbijała atmosfera do ostatniej suchej nitki przesączona grą na dudach. Przybyły ze Szkocji kobziarz (muszę napomknąć, chłopak w moim wieku) zwinnie poruszał palcami po swym instrumencie, sprawiając, że z jego trzewi wydobywały się tradycyjne szkockie melodie. Do tego niepowtarzalnego akompaniamentu tańczyły Szkotki poubierane w ludowe stroje swego kraju. Stałem tak dobre kilka minut z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami, nie mogąc się nadziwić, w jaki sposób ten chłopak wydobywa dźwięki „tego czegoś”, a dziewczyny z gracją wręcz „pływają” na paluszkach po parkiecie, po uszy zatapiając się w swym niezwykłym tańcu. Najpiękniejsza była chwila, gdy wszelkie instrumenty wyciszyły się, a na środku sali stanęła ubrana na niebiesko dziewczyna. Odczekała chwilę, wsiewając ziarnka napięcia pomiędzy umysły widzów, po czym uśmiechnęła się, otworzyła szeroko usta... i zaczęła pięknie śpiewać. Bez żadnego mikrofonu, a było ją słychać doskonale nawet na końcu sali. Po prostu wstała i zaśpiewała tą piosenkę ot tak, można się nawet pokusić o stwierdzenie: „jakby od niechcenia”. Naprawdę podziwiam takie osoby – o pięknym głosie, śpiewające poruszające piosenki, nie bojące się stanąć na scenie.
Na chwilę powróciłem myślami do rzeczywistości, otrząsnąłem się z oszołomienia, jakie przeżywa się tylko wtedy, patrząc na coś niezwykłego, wydającego się być nawet magią. Zdałem sobie sprawę, że coś powinienem robić, tylko co? Ach tak, zdjęcia. Przetrząsnąłem kieszenie, oglądnąłem całego siebie, sprawdzając, gdzie też chwytacz obrazów się podział. Po kilku sekundach okazało się, że go nie zabrałem. Nie wziąłem ze sobą aparatu! „Nie, tak nie może być.- pomyślałem sobie- Muszę koniecznie uwiecznić ten spektakl.” I szybkim, zamaszystym krokiem skierowałem się ku wyjściu, zmierzając w stronę spacerującej z „Dilalą” mamy, która oczywiście posiadała również aparat.

Ubrany w jaskrawy T'-shirt i równie jasne jeansy dziennikarz, powłócząc nogami szedł w naszą (*) stronę, w jednej ręce trzymając ociekający strugami deszczu parasol, w drugiej kurczowo ściskając czarny mikrofon. Wchodząc pod dach teatru Muzeum Etnograficznego otrząsa z milionów kropelek wody swój wielki parasol i zasapany podchodzi do nas. My stoimy jak słupy soli i patrzymy na niego dziwnym wzrokiem, a nasze twarze zdradzają pytanie: „Czego też on może od nas chcieć?”.
-        Dzień dobry - uprzejmie wita się z nami. Jego twarz mimo zmęczenia zdradza, że nie jest tu z przymusu i z radością zamierza przeprowadzić wywiad. Pytanie: tylko czemu akurat z nami?
Z naszych ust prawie jednocześnie również wypływa ciepłe powitanie, znacznie się rozluźniamy, wyczuwając, że ta rozmowa wcale nie musi być taka straszna, jak nam się na początku wydawało.
-        Okropnie zmienną mamy dzisiaj pogodę, prawda?- wzrokiem wskazał ciemne, ciężkie obłoki wiszące na niebie. Przytaknęliśmy znacząco.- Co więc takiego skłoniło państwa, by wybrać się w taką porę na Koncert Ludów Europy?- uśmiechnął się lekko i przysunął mikrofon do moich ust.
-        Przede wszystkim bardzo lubimy być na różnych ciekawych wydarzeniach w życiu miasta. Ostatnio na Starym Mieście zauważyliśmy reklamę Kulturalnego Lata, w ramach którego w okresie wakacji organizowane jest wiele interesujących imprez, takich jak właśnie ten koncert folkowy.- zacząłem, zrobiłem efektowną pauzę przełykając ślinę i kontynuowałem dalej.- Nigdy wcześniej na żywo nie widziałem prawdziwego Szkota grającego na dudach w ten sposób, Chorwatów przepięknie tańczących i grających na różnorakich instrumentach strunowych, rzadko również jestem świadkiem tak radosnych i wykonywanych z duszą tańców i ludowych śpiewów Polaków. Nie mogłem więc przegapić tego wydarzenia.
Dziennikarz od razu po mojej kwestii ponownie przysunął do siebie mikrofon i zapytał się, jednocześnie głaszcząc „Dilalę”.
-        A taki mały szczeniaczek nie przeszkadza w oglądaniu występów? W ogóle się nie boi?
Tym razem odpowiedzieć zdecydowała się mama.
-        Ależ nie,  zdążył się już przyzwyczaić do tutejszych hałasów. Jest to dla niej wielkie ćwiczenie, które sprawia, że w przyszłości będzie już całkiem odważna. Podczas takich wycieczek zresztą sprawia nam wiele dodatkowej radości, nie przeszkadzając zupełnie. Jeśli podejdziemy blisko drzwi, będzie wszystko słychać... chce pan spróbować?
Mężczyzna zawahał się, lecz po krótkim namyśle odparł zdecydowanym tonem.
-        Oczywiście, chodźmy tam.
I skierowaliśmy się w stronę przygotowujących się do występu grup, przebijając się przez coraz cieńsze zasłony dzielące nas od skocznej muzyki...

Odetchnąłem głęboko, widząc że nikt nie zdążył zająć mojego miejsca i błyskawicznie wparowałem do sali z aparatem przewieszonym przez ramię, którym też od razu począłem kręcić filmy, zadowolony z możliwości uwiecznienia tego spektaklu, którego byłem świadkiem. Do sali trafiłem w sam raz, bo akurat w momencie, gdy na scenę wkraczał (już po raz drugi) zespół ludowy, który przyjechał do nas z Chorwacji. W ich składzie nic się nie zmieniło: nadal była grupa muzyków, grających wyłącznie na przeróżnych, niekiedy dziwacznych instrumentach strunowych szarpanych, akompaniująca grupie tanecznej, która również śpiewała. Najbardziej ciekawili mnie oczywiście muzycy, których muzyka niekiedy przypominała tą pochodzącą z Greka Zorby.
( Obiecałem sobie, że kiedy tylko będę miał chwilę wolnego czasu, sprawdzę dokładnie, jak nazywają się te niecodziennie spotykane instrumenty.) A grali do pieśni ludowych, opowieści o chorwackim weselu, zaś publiczność najbardziej się ucieszyła, gdy pod koniec z ich gardeł z niezwykła mocą wyrwało się „Hej, sokoły”, którego pewnie długo przed przyjazdem uczyli się w polskiej wersji – dużej części publiczności tak spodobało się to wykonanie, że nawet sami dołączyli się do śpiewu.
Gdy drzwi do sceny zamknęły się już za zespołem z Chorwacji, prezenterka nie dała chwili wytchnienia ogłaszając, iż już za chwilę bawić się będziemy przy muzyce bodaj najbardziej oczekiwanego zespołu tego wieczora, składającego się z prawdziwych Polaków, a do tego górali!
To, że się na nich nie zawiodłem, to mało powiedziane. Weszli na scenę, ustawili się, zaczęli grać i śpiewać... a atmosfera od razu zawrzała od polskich, skocznych melodii, jeszcze bardziej rozweselając widzów, którzy z każdą chwilą zdawali się być coraz bardziej dumni ze swych rodaków. Salę niczym najmocniejsze strzały przecinały radosne gwizdy i okrzyki zapraszające do wspólnej zabawy. Tańce, przeskakiwanie nad ciupagami i kapeluszami okraszone było ładną grą kilku skrzypiec, wybijającego rytm długiego patyka obwieszonego metalowymi płytkami jak i starej wiolonczeli i akordeonu, a publiczność coraz bardziej zbliżała się do sceny, a co niektórzy sprawiali wrażenie jakby już za moment mieli również wskoczyć na scenę i wpleść się w wir radosnych, góralskich harców...

Dziennikarz razem z nami poświęcił kilka minut na okupione milczeniem wsłuchanie się w (*) dobiegającą z sali muzykę po czym ponownie wziął mikrofon do ust i postanowił kontynuować rozmowę.
-        A gdybyście mieli wybrać swój jedyny, ulubiony zespół spośród tych trzech, na który byście postawili?
Chwilę się zastanowiłem, po czym wziąłem głęboki oddech i dałem wyczerpującą odpowiedź.
-        Nie przyszedłem na ten koncert po to, by oceniać czy porównywać: po prostu chciałem usłyszeć na własne uszy jaką muzykę ludową mają różne kraje świata. Dlatego też nie patrzę na każdy zespół z osobna, oceniam je jako całość i z całą pewnością mogę powiedzieć: grają fantastycznie. Każdy ma swój własny, odmienny styl.  Szkocki „The Jenkis School of Highland Dancing” z utalentowanym kobziarzem oraz niekiedy małymi, majestatycznymi tancerkami, chorwacki „Kud Koprivnica” z masą instrumentów szarpanych, później również dętych i „Juhas”, zespół górali żywieckich, którzy swą muzyką i tańcami sprawili, że na chwilę góry wyrosły właśnie tutaj, w Toruniu. To oni właśnie sprawili, że to wydarzenie nie było jedynie koncertem, a folkowym spektaklem.
Dojść do głosu dziennikarzowi nie pozwoliła mama, która  kiedy tylko ja skończyłem mówić postanowiła dorzucić swoje trzy grosze.
-        Mi zaś najbardziej podobał się zespół ze Szkocji. Mimo że nie widziałam tancerek, to gra tego chłopaka na kobzie wywarła na mnie naprawdę spore wrażenie. Od czasu gdy założyliśmy hodowlę owczarków szkockich collie marzyłam o graniu na prawdziwych dudach, a teraz, dzięki temu koncertowi ta chęć jeszcze bardziej się we mnie spotęgowała...

Gdy każdy zespół wystąpił jeszcze co najmniej raz, prezenterka zakończyła koncert. Opuściłem salę i dołączyłem do masy ludzi, która wylewała się z budynku. Napotkałem wzrokiem strojącą wraz z „Dilalą” na chodniku mamę i od razu szybkim krokiem ruszyłem w tą stronę, wyrzucając z siebie potok słów próbujących w jakiś sposób opisać to, co przeżyłem. Spojrzeliśmy na zegarek i zdaliśmy sobie sprawę, że przed kilkoma minutami wybiła godzina 20.00. A więc byliśmy tu całe trzy godziny! Naprawdę, nie spodziewałem się, że ten czas tak szybko upłynie... Postanowiliśmy udać się w kierunku Dworu Artusa, mając nadzieję, że jeszcze załapiemy się za jednym razem na koncert Ani Dąbrowskiej. Gdy wychodziliśmy z Muzeum Etnograficznego, spojrzeliśmy na plakat reklamujący koncert folklorystyczny, z którego właśnie wracaliśmy.
Nadal było duszno, lecz deszcz już nie padał – gdy spojrzeliśmy w górę, ponad domy dachów, ujrzeliśmy przebijający się spod osowiałych, szarych chmur błękit nieba. Kurtki czy parasol nie były nam już potrzebne, lecz na nieszczęście cały czas musieliśmy je taszczyć ze sobą.
Dotarliśmy do Dworu Artusa i stanęliśmy przed wielkimi, czarnymi wrotami, słysząc dochodzącą zza nich muzykę i zastanawiając się, co też teraz począć. Po chwili zastanowienia oddałem mamie wszystkie kurtki i postanowiłem otworzyć wrota, wcisnąć się w tłum zgromadzony wokół sceny. Lecz gdy tylko wszedłem do środka, zatrzymała mnie pani (strażniczka?) i wystarczyło jedno jej słowo: „Bilet?”, bym po wymamrotaniu kilku słów jak najszybciej stamtąd się wydostał. Razem z mamą postanowiliśmy, iż jest już na tyle późno, że nie będziemy sterczeć na kolejnym koncercie i wraz z naszym ukochanym szczeniaczkiem poszliśmy kupić sobie po lodzie.

Gdy staliśmy w kolejce, zastanawiając się, które lody wybrać wpadł na nas ten sam, zdyszany (*) dziennikarz, który zdawał się gonić nas od samego Muzeum Etnograficznego. Szybko wyjaśnił, że zapomniał wymienić z nami kilku ważnych zdań i po chwili zapytał się.
-        A nie żałują państwo, że poszli właśnie na ten koncert, omijając okazję zobaczenia być może ciekawszego przedstawienia wykreowanego przez Anię Dąbrowską?
-        Nie, z pewnością nie.- odparliśmy równocześnie, po czym postanowiłem dokończyć.- Zawsze byłem ciekaw muzyki, która jest grana w innych krajach. Kiedy wybieramy się za granicę, włączamy tamtejsze radio, by posłuchać np. bułgarskiej muzyki. A Koncert Ludów Europy jest jedną z nielicznych okazji, by na żywo usłyszeć folkową muzykę nie tylko z Polski, poznać dźwięk ich instrumentów. Ani Dąbrowskiej, Feela, Zakopawera mogę zawsze posłuchać w radiu, zaś tego z pewnością nie. Do Torunia musieliby chyba przyjechać Zeppelini czy Dylan, może Myslovitz, bym zrezygnował z tego koncertu.
-        Tego lata ma być jeszcze kilka podobnych koncertów, więc jeśli tylko nic nam nie będzie przeszkadzało, również się na nie udamy. To wydarzenie narobiło mi dużego smaczku na ten typ muzyki...- dodała na koniec mama, stawiając kropkę nad „i”.
Dziennikarz zawahał się, czy czegoś jeszcze nie dodać od siebie, po czym postanowił wyłączyć mikrofon i powiedział do nas już znacznie ciszej.
-        A tak między nami, i mi się podobał ten koncert, choć początkowo byłem do niego sceptycznie nastawiony. Muszę namówić szefa, by mnie przeniósł na inny rodzaj muzyki, bo na razie relacjonuję jedynie koncerty popowe, czasem jazzowe – teraz byłem jedynie na zastępstwie. - wyprostował się dumnie, o czym dodał o wiele mocniejszym tonem.- Miło mi się z państwem rozmawiało, mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy. A tymczasem muszę już lecieć, by relacjonować koncert Ani Dąbrowskiej, na który i tak już jestem spóźniony. Do widzenia!- wykrzyknął na koniec przez ramię, biegnąc z mikrofonem pod pachą w stronę Dworu Artusa.

Zajadając lody szliśmy w stronę naszego samochodu, a przez nasze głowy jedną, wartką rzeką przepływały obrazy dzisiejszego wieczoru. Piękne, ludowe ubrania, ciekawe, nie tak często spotykane instrumenty, śpiewa i tańce trzech narodowości. Zapakowaliśmy „Dilalę” i nasze rzeczy do samochodu, sami również usadowiliśmy się na swoich miejscach. „Oj, będzie o czym pisać”- myślałem sobie, zapinając pasy jedną ręką, bo w drugiej trzymałem loda.  I właśnie ta chwila nieuwagi wystarczyła „Dilali”, by podczas mojego schylania się ukąsić kawałek loda wraz z wafelkiem. Szybko wyprostowałem się, chcąc uchronić resztę dla siebie i spojrzałem na małą, siedzącą na siedzeniu suczkę, która właśnie się oblizywała i z proszącym wyrazem oczu czekała na drugą porcję. Gdy powiedziałem o tym mamie, oboje roześmialiśmy się na cały głos, a ja głaskałem „Dilalę”, dziwiąc się, jak bardzo ten szczeniaczek potrafi być bystry i sprytny. Gdy tak patrzałem na nią, z jej małych oczu odczytałem słowa, które z pewnością wypowiedziałaby, gdyby tylko umiała mówić, a nie szczekać.
„Nazywam się Delilah, bardzo smakują mi lody bananowo-wiśniowe.
I uwielbiam chodzić na koncerty folkowe!”

Mikołaj „Mikiotor” Wyrzykowski, 14 lat

(*) Ten wywiad jest oczywiście wymyślony na potrzeby tekstu. Nie mógłbym przecież być w dwóch miejscach naraz, w końcu jestem tylko człowiekiem...;)

***
Taka jest wersja koncertu, o jakim pisałam tutaj, według mojego syna Mikołaja.

Cremi w przedszkolu

poniedziałek, 25 lipca 2011
Nie wiem czy spotkaliście się z takim zdarzeniami, które powodują dreszczyk na grzbiecie. Ja często doświadczam właśnie takich momentów w życiu. Otóż czytaliście pewnie mój poprzedni zapisek dotyczący małej Bianki wśród collie, nie przypuszczałam, że po takich przeżyciach ( które opisałam tutaj "Być z collie" ) dostanę wiadomość od Cremi „CREAMY COFFEE Grenwood FCI” o jej spotkaniu z dziećmi w przedszkolu. Życie samo ułożyło niewiarygodny scenariusz kolejnego zapisku. Dzisiaj dostałam wiadomość, od której łezka kręci się w oku i serce gwałtownie przyspiesza, gdy czytam „ z wielką radością mogę podzielić się zdjęciami Creamy ze spotkania z dziećmi w przedszkolu.”
 "CREAMY COFFEE Grenwood FCI w czasie spotkania edukacyjnego z dziećmi w  przedszkolu" fot. Karolina Bugajewska

W czasie spotkania czytana byłą książka „Lassie wróć”. Dzieci rozmawiały o pieskach, jaką rolę pełnią w społeczeństwie, jak się je karmni, pielęgnuje, o tym jak się lubią bawić. Dzieci miały za zadanie narysować(namalować) Creamy, na zdjęciu są prace dzieci  5-cio letnich. 
 "CREAMY COFFEE Grenwood FCI w czasie spotkania edukacyjnego w przedszkolu i na rysunkach" fot. Karolina Bugajewska

Każde dziecko dostało kolorowankę, żeby mogło zabrać do domu i opowiedzieć o całym zdarzeniu rodzicom. Cremi zwiedziła całe przedszkole, gdzie mieści się 5 grup dzieci w wieku od 3 do 6 lat i wszędzie rozdawała swoje uśmiechy.

Patrząc na te zdjęcia, już nie wiem co mnie bardziej cieszy, czy uśmiechnięty pysk collie Cremi, czy radosne twarze dzieci, czy fakt, że Cremi daje tyle radości nam wszystkim. Sama pamiętam jak to było kiedy wzięłam udział w spotkaniu z dziećmi z tatą Cremi, a dzisiaj z łezką wzruszenia patrzę na te zdjęcia jak kolejny collie, porusza serca i umysły dzieci. Kochani, dziękuję !!!!

Być z collie

piątek, 22 lipca 2011
Dzieci w czasie spotkania z psami zachowują się w różny sposób, w zależności od wieku, charakteru , doświadczenia i wychowania. Małe dzieci mogą piszczeć, mocno klepać, wkładać palce w oczy i wiele mieć wiele różnorakich pomysłów.
Dzieci potrafią także reagować instynktownie. Mówimy często byłem w lesie. Takie słowa powinny być związane ze słuchaniem odgłosów lasu, wąchaniem aromatu leśnego, bo być w lesie to znaczy obserwować, nie przeszkadzać, czuć las.



A co znaczyć być z collie ? Mała 14 miesięczna Bianka przyjechała do mnie razem z rodzicami i bratem na rowerze. Miała na głowie wielki kask rowerowy, zza którego prawie nie było widać niebieskich oczu. Sfrunęła z krzesełka rowerowego przy pomocy rąk taty i weszła między collie. Była spokojna, chodziła, patrzyła dotykała, wąchała, wyciągała delikatnie swoje malutkie i pulchne rączki, collie były wokół niej. Ona w swoim bajecznie kolorowym golfiku, one złote collie. Widok przecudny. Pełna równowaga małe dziecko i collie.

Kalarepka dla liści czy dla jej jabłka ?

czwartek, 21 lipca 2011
Kalarepka trafiła do mojego ogródka całkowicie przypadkiem. Ot dostałam zbyteczne sadzonki. Jak tu wyrzucić małe zielone, i tak stało się,  w moim nowo powstałym ogródku pojawiła się kalarepka i to w większej ilości. Z małych sadzonych urosły dorodne kalarepy.
 Fot. Kalarepka i (oczywiście) młoda pokrzywa !!!

Przyznam się, że dotychczas nie zastanawiałam się na wartościami odżywczymi kalarepki i możliwościami kulinarnymi, gdyż kalarepkę spożywałam sporadycznie i jedynie na surowo.
Jednak przy takiej ilości kalarepki zaczęłam się zastanawiać co dalej. Udało się, bo urosła więc trzeba ją  zjadać, ale jak i po co,  w takiej ilości.
Rozpoczęłam poszukiwania i tu nastąpiło wielkie odkrycie, otóż okazuje się, że kalarepkę powinno się jadać najpierw dla liści, a dopiero potem dla jej jabłka. Młode liście kalarepy pod względem wartości odżywczych znacznie przewyższają samą kalarepę, Zielone i świeże młode liście można posiekać i dodawać do różnych potraw.

Witaminy i sole mineralne w liściach kalarepy w 100 g świeżego produktu
A(j.m) 6 372
C (mg) 33
K(mcg) 138
Kwas foliowy (mcg) 107

Wapń- 105
Sód- 22
Fosfor- 23,10
Magnez- 17,10

Witamy i sole mineralne w jabłku kalarepy w 100 g świeżej kalarepy
A(j.m) 0
C (mg) 27,30
K(mcg) 0,1
Kwas foliowy (mcg) 19,50

Wapń- 39
Sód- 87,10
Fosfor- 35,10
Magnez 14,30

Kalarepa zawiera także cholagogę, która przyspiesza wydzielanie żółci i jej przepływ z woreczka żółciowego do jelita. Dzięki zawartości włókien roślinnych stosuje się ją przy leczeniu zaparć. Jednakże uwaga, gdyż kalarepka ma właściwości podrażniające, dlatego nie  jest zalecana przy zapaleniu błony śluzowej żołądka, wrzodach żołądka i dwunastnicy oraz innych chorobach przewodu pokarmowego i moczowego.

 
Moje collie dostały pokrojone świeże liście kalarepki, a ja zrobiłam duszoną kalarepkę w sosie beszamelowym.

Duszona kalarepka w sosie beszamelowym
Kalarepkę kroimy w krążki i dusimy w przyprawach ziołowych, aż zmięknie.
Sos beszamelowy:
Składniki sosu:
-2 łyżki masła, 2 łyżki maki, półtorej szklanki mleka ( lub mleka i śmietany), 2 żółtka, przyprawy: sól, pieprz, gałka muszkatołowa, wyciśnięty sok z cytryny
Przygotowanie sosu:
Masło rozpuszczamy na małym ogniu, dodajemy mąkę i mieszamy trzepaczką. Po połączeniu mąki z masłem dolewamy mleko i mieszając czekamy aż sos zgęstnieje. Doprawiamy przyprawami.
Można dodatkowo rozetrzeć żółtka ze śmietaną i dodać do sosu. Doprowadzić sos do wrzenia i ściągnąć z ognia, i doprawić sokiem z cytryny.






Ruch jest życiem

środa, 20 lipca 2011
Collie ...

Collie nie może żyć bez ruchu,  gdyż ruch to biologiczna potrzeba każdego psa. Collie  to także rasa należąca do grupy psów pasterskich zaganiających, dla których ruch, myślenie i praca stanowią radości życia.  Nawet jeśli mieszkamy na wsi i mamy własny ogródek to skazanie collie na bieganie tylko po tym terenie nie zaspokoi jego potrzeb. Collie, aby być szczęśliwym powinien mieć zaspokojoną potrzebę ruchu przejawiającego się w różnych formach aktywności, najlepiej połączonego ze sportem, nowymi zadaniami i kontaktem z człowiekiem. Ruch u collie wpływa bezpośrednio na jego  zdrowie fizyczne i psychiczne.

 " DAWN MIST Grenwood FCI  na spacerze" fot. Katarzyna Tuczkowska

Człowiek...
 
Ruch jest naturalną, fizjologiczną potrzebą człowieka występującą w ciągu całego jego życia. Człowiek nie może żyć bez ruchu, ponieważ to właśnie ruch stymuluje rozwój fizyczny i psychiczny. Właściwie dawkowany wysiłek fizyczny jest najlepszy lekarstwem, bowiem zabezpiecza człowieka przed wieloma chorobami. Już Arystoteles powiedział, że „Ruch jest życiem – życie jest ruchem”.  Zaś maksymą Greków było powiedzenie „Nie przestajemy ćwiczyć dlatego, że się starzejemy, ale starzejemy się bo przestajemy ćwiczyć”. Z kolie Wojciech Oczko, lekarz z przełomu XVI/XVII wieku stwierdził, że: " Ruch jest w stanie zastąpić prawie każdy lek, ale wszystkie leki razem wzięte nie zastąpią ruchu".
Niestety w latach 1864-1964 aktywność ruchowa człowieka zmniejszyła się o 93% ( według .A.J.Berg, zob. Starosta W. „Ruch w życiu człowieka i jego znaczenie dla zdrowia” Roczniki Naukowe Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego i Turystyki w Supraślu, 2006, str. 61-69  ). A co w latach następnych....
    " DESERT OF LOVE Grenwood FCI nad jeziorem " fot. Dagmara Cytrowska

Collie i Człowiek...

Obydwaj potrzebują ruchu. Często ludzie mówią do właścicieli psów - ty to masz kłopot, bo musisz z psem chodzić na spacery, musisz z nim jeździć na rowerze i tak dalej wymieniają musisz...-A ja nie mam psa i nie muszę. A właśnie, że musisz  !!! nawet jak nie ma psa. 

Według Światowej Organizacji Zdrowia hipokinezja czyli  „negatywne dla zdrowia osobniczego i społecznego zjawisko, nasilające się w drugiej połowie XX wieku, polegające na dysproporcji pomiędzy zwiększającym się obciążeniem układu nerwowego a zmniejszającym się obciążeniem układu ruchowego. Prowadzi do zaburzeń w zakresie układów: sercowo-naczyniowego, trawiennego, autonomicznego i psychonerwowego.  Uznana za zjawisko cywilizacyjne, według Światowej Organizacji Zdrowia hipokinezja jest obecnie, bezpośrednio i pośrednio, główną przyczyną zgonów (z powodu zapaści, choroby wieńcowej serca), zwłaszcza w krajach rozwiniętych” Według ekspertów WHO minimalną czyli niezbędną dzienną normą ruchu jest:
- dla dorosłego człowieka pracującego fizycznie 10 tysięcy kroków ( czyli około 5-6 km dziennie)
- dla dorosłego człowieka pracującego umysłowo 15 tysięcy kroków ( czyli 7,5- 9 km dziennie)

Jesteś człowiekiem musisz się ruszać ! Jak często wyprowadzasz siebie na spacer ?!!!
Masz collie ? Nie chodzisz na spacery sam.

Pocztówka ze Starego Smokovca

poniedziałek, 18 lipca 2011
Nie mogę oderwać oczu od przesłanych wakacyjnych zdjęć z Tatr Wysokich na Słowacji. "Gordon „ CULMINATION OF BEAUTY Grenwood został czworonożnym traperem górskim.  
 Autor : Lena Kruk- Pielesiak "CULMINATION OF BEAUTY Grenwood w Tatrach Wysokich na Słowacji "

Z miejscowości Stary Smokowiec położonej u podnóża Tatr Wysokich w Słowacji, najstarszej osady tatrzańskiej powstałej w 1793 maszerował po górach. Stary Smokowiec  położony jest około 6 km na zachód od Tatrzańskiej Łomnicy. Z przejścia granicznego w Łysej Polanie. 21 km od granicy, za wsią Tatranska Kotlina, należy skręcić na prowadzącą wzdłuż południowego podnóża Tatr Wysokich Drogę Wolności (Cesta Slobody). Stąd do Starego Smokowca jeszcze 23 km.
  
 Autor : Lena Kruk- Pielesiak "CULMINATION OF BEAUTY Grenwood w Tatrach Wysokich na Słowacji "

Gordon nie miał problemu z zakwaterowaniem, będąc mile widzianym gościem hotelowym. jednak specjalnie miło był witany przed wejściem do restauracji, gdzie chodził ze swoją rodziną.  U wejścia witała ich tablica "dog free, non smooking".  Nie widziałam jeszcze takich tablic, ale powiem szczerze bardzo mi się podobają. 
Lubię oglądać takie pocztówki, aktywny collie na wakacjach. Sama radość i culmination of beauty!!!! Po obejrzeniu tych zdjęć nabieram ochoty na góry, na te widoki, spacery i na góralską nutę.
Miło jest dostawać pocztówki z wakacji.


Cukiniowa impresja

sobota, 16 lipca 2011
Na przyjęciach urodzinowych lubię zaskakiwać gości. Długo myślałam co przyrządzić, żeby długo nie mogli zgadnąć co jedzą i na dodatek, żeby wyglądało i smakowało. W tym roku mój wybór padł na cukinię. ( zobacz właściwości cukinii) Puściłam wodze fantazji i tak powstał nowy specjał. Swoje dzieło nazwałam „ cukiniowa impresja” ponieważ cechą charakterystyczną impresjonizmu jest dążenie do oddania zmysłowych, ulotnych momentów – "złapania uciekających chwil". Moja potrawa powstała bardzo szybko pod wpływem chwili i  ulotnie gościła na stole, znikając wśród gości. To nie jest malarstwo ani rzeźba, ale impresja cukiniowo-urodzinowa.


Cukiniowa impresja
Składniki: duża cukinia, 3 jajka, 5 łyżek kaszy manny, pomidory, serek feta /bałkański, zielone ( pietruszka, koperek, pokrzywa), czosnek, przyprawy.

Sos czosnkowy: jogurt naturalny, majonez, czosnek, ostra papryka, sok z cytryny do smaku

Przygotowanie
Umyć cukinię i całą zetrzeć na tarce, tak jak na placki ziemniaczane, najlepiej razem ze skórką, bo wówczas uzyskamy piękny zielony kolor. Do utartej cukinii dodać 3 jajka oraz kaszę mannę, doprawić i wymieszać. Całość włożyć do naczynia żaroodpornego, dobrze gdyby wysokość cukinii w naczyniu wynosiła około 3 cm. Poukładać obrane ze skórki pomidory, pokroju ser. Włożyć do piekarnika i w temperaturze 180 stopni zapiekać aż się zarumieni i stężeje całość. Podawać na ciepło lub zimno posypane zielonym z sosem czosnkowym.

Cukinia na stole, goście, biegające collie, impresja urodzinowa.

Małe i wielkie sprawy

piątek, 15 lipca 2011
Dzisiaj na twarzy mojego znajomego widziałam smutek po stracie dwóch psów, odeszły ze starości, czas już było na nich, żeby  mogły dłużej odpocząć. Było co wspominać, siedzieliśmy razem, on z fotografią w dłoni opowiadający jak przez dziesięć lat, wspólnie podróżowali i odpoczywali, bawili się. Płakał, on wielki i silny mężczyzna, na co  dzień leczący ludzi. Nie mógł rozpocząć pracy. Zatrzymaliśmy się nad fotografią, na której na zielonej trawie biegały jego psy.
***

Pada deszcze, słońce nie chce wygrać z deszczem, może jutro. Nie wiem czy collie miewają melancholię, ale dzisiaj nie mają ochoty na wyjście z domu.

***

Od jednej Renaty dostałam już kilka komentarzy do zapisków, dziękuję. Zawsze to miło pisać i wiedzieć, że ktoś czyta i czuje podobnie, jak chociażby klimaty z Górzna.
Od drugiej Renaty dostałam list z ciekawą myślą „ jeśli chcesz kogoś zniszczyć zabierz mu jego pasję. To zdanie wywołuje we mnie emocje, a co jeśli ktoś nie zna swojej pasji, nie poznał jej, albo też nawet nie wie, że można mieć pasję ?  Powstaje pytanie, czy on żyje ?

***

Jak zamknąć smak i zapach lata ? Trzeba robić przetwory, soki, nalewki, wina. Dzisiaj dostałam w prezencie dwie miski czerwonej porzeczki. Tak wyglądały nasze prace z asystą. Kto się lepiej zna na zamykaniu lata ?




 

Sałatki z cukinią

czwartek, 14 lipca 2011
Dzisiaj  na moim stole królowała cukinia w postaci surowej, jako główny składnik dwóch letnich sałatek.

Osobiście lubię takie sałatki w upalne dni, tyle kolorów i smaków. Do sałatek najlepsza jest cukinia mniejsza. Cukinię kroję w całości razem ze skórką.

Skład- sałatka z lewej strony
- pomidor, cukinia, pomidory, serek bałkański/grecki, oliwki, zioła prowansalskie, cytryna, oliwa

Skład- sałatka z prawej strony
- cukinia, kalarepka, serek bałkański/grecki, oliwki, rzodkiewka, bób, zioła prowansalskie, cytryna, oliwa, czosnek,

Moje collie do posiłki także dostały cukinię i oliwę.

Zabawa w podróże kulinarne

środa, 13 lipca 2011
Jak każdy lubię przyjemne niespodzianki, zwłaszcza jeśli dotyczą one jedzenia. Można podróżować kulinarnie kosztując regionalne potrawy w każdej okolicy. Jest to bardzo dobry sposób i przyznam się, że w  czasie podróży jestem zawsze nastawiona na posmakowanie czegoś nowego. Jednak ten sposób ma swoje wady, ponieważ jesteśmy ograniczeni możliwościami w danym dniu naszego żołądka, a także czasowo i terytorialnie, nie wszędzie dotrzemy. Istnieje jednak sposób rodzinnego podróżowania kulinarnego wymyślony i stosowany przez naszą rodzinę w praktyce, dzięki któremu możemy skosztować wymarzonych nie odkrytych jeszcze specjałów.  

Przygotowania do podróży
Cała rodzina siada przy niedzielnym stole. Mamy już dość jedzenia tych samych potraw, mamy już dość stałego gotowania przez jedną osobę. Czas to zmienić. Robimy losy ustalające kolejność w zależności od ilości domowników. Co do wieku to myślę, że podróżowanie kulinarne warto rozpocząć już nawet w wieku 6 lat, bo dlaczego ograniczać możliwość przeżycia przygody ? Wyciągamy z kapelusza losy i zapisujemy w kalendarzu. Taka kolejność powinna obowiązywać stale.

Zasady zabawy podróżniczej
Domownicy według wylosowanej kolejności przygotowują niedzielny obiad, sami szukają i planują menu. Najważniejszym warunkiem zabawy jest niepowtarzalność i całkowita nowość czyli musi to być danie jakiego wszyscy jeszcze nie smakowali.

Polecam ten sposób podróżowania. Zabawa jest udana i coraz więcej poszerzamy swoje smaki. Jeśli nowych przepisów poszukujecie w książkach kucharskich, warto przy przepisie na daną niedzielę napisać datę pierwszego gotowania. Za kilka lat wspomnienia powrócą, ze wspólnego gotowania.  Z praktyki dodam, że często się zdarza, że odkryte niedzielne dania goszczą już na stale w programie tygodniowym, bo w niedzielę nie mogą się powtórzyć, gdyż zabawa trwa dalej.
Zabawa pozwala okryć nowe smaki i właściwości odżywcze warzyw, owoców, przypraw. Każdy na tym skorzysta, psy także.


Miło jeśli potrawa to niespodzianka, a mnie  dzisiaj spotkam prezent o jakim nie marzyłam,  cukinia z naszego ogródka w wersji duszono-faszerowanej.


Cukinia duszono-faszerowana
Składniki
- Cukinia, mięso mielone, jajko, bułka tarta, papryk, pieczarki, cebula, pieprz, żółty ser, natka pietruszki ( można dodać zielone- pokrzywę, koperek)

Przygotowanie
Cukinię należy przekroić i wydrążyć środek.
W celu przygotowania farszu paprykę, cebulę, pieczarki, część środka z cukinii kroimy i podsmażany na oleju. Do zmielonego mięsa dodajemy jajko, bułkę tartą i przyprawy. Całość farszu zagniatamy.
Cukinię posypujemy przyprawami, faszerujemy układamy w płaskim naczyniu podlewając szklanką wody z odrobiną soli i liściem laurowym. Całość przykrywamy i dusimy na wolnym ogniu około 20 minut. Na końcu wyjmujemy cukinię, układamy w naczyniu żaroodpornym posypujemy zieleniną ( koperek, pietruszka, pokrzywa) posypujemy żółtym serem. Całość chwilę zapiekamy. 


Zostań odkrywcą cukinii

wtorek, 12 lipca 2011
Cukinia, należąca do rodziny dyniowatych, to moim zdaniem stale nie odkryta prze wiele osób jarzyna, odznaczająca się walorami odżywczymi i smakowym, która nie kumuluje metali ciężkich. Cukinia zawiera cukry, potas, wapń oraz witaminy B1, B2, PP i C i karoten.  
Wartość energetyczna 100 g cukinii wynosi ok. 15-16 kcal. Cukinie o złotym kolorze zawierają  flawonoidy polifenolowe przeciwutleniacze.




Właściwości cukinii:
- to warzywo niskokaloryczne, polecana dla osób z nadwagą, podczas redukcji masy ciała i programów kontroli cholesterolu,
- odkwasza organizm poprzez zawarte w niej związki zasadowe,
- poprawia przemianę materii, gdyż jej skórka jest źródłem błonnika, 
- pomaga obniżyć ciśnienie i tętno z powodu zawartości potasu, 


W moim ogrodzie najpierw zaowocowały cukinie. Dynie jeszcze nabierając rozmiarów i wagi. Cukinia rozpoczyna sezon dyniowatych na moim talerzu i w psiej misce. Można ją spożywać na surowo, duszoną i gotowaną.




Codzienny galop

piątek, 8 lipca 2011
Po przyjeździe z wypoczynku nad jeziorem w Górznie wpadłam w codzienny galop. Ten zwrot bardzo mi się podoba, zwłaszcza gdy nucę sobie piosenkę „Galop” zespołu Zakopower z albumu „ Na siedem”. Coraz więcej spraw, wszystkie ważne i każda jest na wczoraj, istne szaleństwo, nieustający galop.


Album „ Na siedem”Zakopower
Muz. Mateusz Pospieszalski
Słowa Sebastian Karpiel Bulecka, Bartłomiej Kudasik

Galop
 
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca gnam
Galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca gnam

Nim pierwszy kur zapieje
i ja i ja i je
już mi na karku siedzi
jego wrzask
budzi mnie
na nic ucieczki próby
i ja i ja i je
pogania bez litości
trzyma się tak jak cień

Galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca gnam
Galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca gnam

kiedy próbuje zwolnić
i ja i ja i je
on czuwa i ostrogi
wbija wnet
w boki me
czasami tylko marzę
i ja i ja i je
że biegnąc
kiedyś też
zmęczy się

a choćbym uciekł na kraj świata
szczyt osiągnął dna
on wiernie siedzi mi na głowie
każdy ruch mój zna
a choćbym uciekł na kraj świata
ręka dotknął gwiazd
to wiecznie siedzi mi na głowie
mój przyjaciel czas

a choćbym uciekł na kraj świata
szczyt osiągnął dna
on wiernie siedzi mi na głowie
każdy ruch mój zna
a choćbym uciekł na kraj świata
ręka dotknął gwiazd
to wiecznie siedzi mi na głowie
mój przyjaciel czas
a choćbym uciekł na kraj świata
szczyt osiągnął dna
on wiernie siedzi mi na głowie
każdy ruch mój zna
a choćbym uciekł na kraj świata
ręka dotknął gwiazd
to wiecznie siedzi mi na głowie
mój przyjaciel czas

Galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca gnam
Galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca galop
Biegnę- Padam- Wstaję
Bez końca gnam

Foto. ALLEMANDE Grenwood FCI w Toruniu


W czasie tego galopu moje collie są dla mnie istnym błogosławieństwem. Wspólne spacery, a w lipcu dochodzi jeszcze muzyka. To dziwne połączenie wynika z moich zamiłowań muzycznych oraz z plenerowych imprez organizowanych w Toruniu w ramach kulturalnego lata. W ten piątek wzięliśmy udział w koncercie Muzyka Ludów Europy, na którym występowały zespoły folklorystyczne ze Szkocji, Chorwacji i Polski. Była szkocka kratka, tańce, instrumenty. Dwie godziny dobrej ludowej muzyki. Koncerty plenerowe dla niezwykła gratka dla miłośników psów i muzyki, dlatego warto korzystać. Pełen program imprez w Toruniu znajdziecie tutaj www.kulturalnelato.pl


Klatka dla pomidora

niedziela, 3 lipca 2011
Buszowałam z aparatem po ogrodzie. Niestety nie moim. Za to dostałam taką klatkę na pomidora !


Czy ktoś widział tak wspaniały pomysł na podpórki do pomidora ?  Dzięki klatce pomidor się nie chwieje, nie ugina pod ciężarem i na dodatek niecodziennie wygląda. Pomysł wart powielania. Macie na to zgodę pomysłodawcy.

 
Chodząc po ogrodzie zobaczyłam także  pod drzewem owocowym wspaniałą hodowlę pokrzywy, dojrzewające w cieple szklarni winogrona oraz coraz większe dynie. W tym ogrodzie rośnie mi dyniowa konkurencja.

Niech idzie w kości

sobota, 2 lipca 2011
Wiem, że sporo osób czyta zapisek "Nasze i Wasze zdrowie" dotyczący nalewki z jajek i ich właściwości zdrowotnych. Myślę, że skoro zaglądacie to i robicie taką nalewkę. Tym, którzy już ją zrobili życzę -" Niech idzie Wam w kości" !!!!!

Zapach collie

piątek, 1 lipca 2011
Istnieje całe bogactwo zapachów. Na temat niektórych powstały nawet filmy, jak przykładowo „Zapach kobiety” wyreżyserowany przez Martina Brest, ze wspaniałą kreacją Al Pacino. Mówimy pachnie lawendą, wiatrem, morską bryzą, lasem sosnowym. Ten ostatni zapach cenię sobie szczególnie, kiedy wracając do domu czuję zapach sosen, wtedy wiem, że jestem w domu.
A jak pachnie collie ? Wiem czasami jest ze mnie niezły kawał wariata, gdy proszę gości powąchajcie moje collie, i powiedźcie coś na temat ich zapachu ? Co za prośba,  pełna dezorientacja,  tak po prostu wąchać psa ? dla zapachu ?, tak właśnie dla zapachu.

 Fot. ALLEMANDE Grenwood FCI

Jeśli chcecie mieć collie to najpierw je powąchajcie, bo ten zapach będzie towarzyszył Wam całe życie, w domu i samochodzie, w podróży i przy oglądaniu telewizora.
Dla mnie, gdy zanurzę swoją twarz w ich futrze, moje collie pachną jak płatki kukurydziane lub jak obwarzanki sprzedawane na  jarmarkach odpustowych. Kiedy biegają po łące i wytarzają się w niej, wówczas  patrząc na szelmowski uśmiech zadowolenia czuję  dodatkowo zapach łąki pachnącej intensywnie po deszczu.