Obiecałam, że będzie o wełnie. Ale nie mogę i nie chcę dzisiaj o tym
pisać, ponieważ z samego rana miałam telefon. Ten telefon zmienił dzisiejszy dzień.
Jest wcześnie
rano. Dzwoni mój telefon. Słyszę w słuchawce męski, płaczący głos. Nie
rozpoznaję osoby. Po chwili przez szloch rozpoznaję, to mój znajomy
opowiada mi przez łzy swoją tragiczną historię.
- Schodzę rano
po schodach, a tam na samym dole schodów leży moja matka z głową przy twardej krawędzi zakończenia schodów. Pod jej
głową jakieś zawiniątko. Coś, co ją zamortyzowało. Zbiegam prędko. Matce, nic nie jest, tylko sama nie umie wstać, jest poobijana. Kiedy ją podnoszę patrzę i widzę, że pod jej głową leży mój ukochany york. Amortyzując upadek matki
został całą siłą uderzony w klatkę piersiową, jamę brzuszną. Śmierć na miejscu.
( Słyszę męski płacz i sama zaczynam obcierać łzy) . Kiedy rozmawiam z matką
dowiaduję się, że gdy spadała ze schodów mój mały york przez cały czas
podkładał się pod nią. Ona go odganiała machając rekami. Jednak na końcu wreszcie
udało mu się i podłożył się pod jej głowę, minimalizując skutki jej uderzenia.
Co mam
powiedzieć? Przychodzi mi tylko jedna oczywista myśl.
- Twój ukochany
york uratował matkę. Gdyby nie on, sama z wielką siłą uderzyłaby w twarde
zakończenia schodów.Chciał jej pomóc i to zrobił.
A jutro dzień matki.
Smutne, że to psy, istoty zdecydowanie szlachetniejsze od człowieka, muszą ratować własnym życiem życie ludzi.
Nie mówię tu konkretnie o matce twojego znajomego, bo jej nie znałam i nie twierdzę, że należy do złych ludzi. Chodzi mi ogólnie o przypadki kiedy to ludzie katujący zwierzęta dzięki nim przeżyli różne wypadki, tragedie. :(