Przypinam pasami
samochodowymi drewniane anioły. Niebieski anioł siedząc na zgrabnym stołeczku
rozkłada swoje białe skrzydła na przednim fotelu samochodu. Musiał się on jakoś
przytulić się do drugiego anioła w różowej sukmanie trzymającego przez
całą drogę małą gitarę. Mam dwa anioły z przodu, jednak to nie
wszystko. Przez tylną szybę śledzą trasę
sobotniej wycieczki moje dwa collie Nebra* z Lalką*. Przed nimi na tylnym
siedzeniu usadowił się jeszcze największy anioł z dużą gitarą i jeszcze wibrującymi od
dźwięku strunami. Tuż obok przysiadł Pan Jezus zadumany. Do wycieraczki
przytulił się czarny i stylowy fortepian. Będąc otwarty, w środku zamiast strun, młoteczków i
kołeczków, ma z fantazją wyczarowane słoneczniki, malwy, słońce i księżyc.
Zatrzymuję się
przy przystanku autobusowym szukając drogi wyjazdu z miasta. Wołam do
dziewczyny stojącej najbliżej samochodu, która z pewnym zdziwieniem przygląda
się mojej menażerii samochodowej.
Jadę dalej. Na
każdych światłach, kiedy tylko zatrzymuję się patrząc w tylne lusterka
dostrzegam wędrujące po szybach palce dzieci- O,O, dwa takie same- pewnie
mówią o moich tylnych pasażerach. Nie
widzą pełnego składu mojej dzisiejszej wycieczki.
Małgosia do
mojej ferajny dodaje jeszcze długi, szczelnie zawinięty kartonowy
pakunek z instrukcją " Uważać i odwinąć w domu". Muszę go jakoś pomieścić
na tylnym siedzeniu.
Blisko domu, a
jeść się chce, muszę się jeszcze zatrzymać, żeby porozmawiać. Wyjmuję moje anioły stawiając je pod małą płaczącą wierzbą
rosnącą tuż przy kościele na zielonej i gęstej trawie.
Wzbudzają zachwyt.
Trafił mi się nawet znany fotograf. On podążał za aniołami uzbrojony w długi obiektyw, a ja z moim małym niezbędnikiem foto zdążyłam pstryknąć takie zdjęcie.
Oj i mnie by ten obrazek rozanielił :)