Dzień, motyl
słoneczny!
Kolejny stopień
na schodach, kręta droga marzeń, pusta kartka wielkiej księgi. Kolorowy odcisk
dłoni...
Budzę się. Jak
co dzień zbieram myśli i rozglądam się dokoła. Wstaję obiema nogami. Na zegarek
nawet nie patrzę: mam ich w pokoju kilka, ale każdy wskazuje złą godzinę. Nie
jestem niewolnikiem czasu.
Włączam jakąś
płytę Dylana, witam się z psami, jem płatki śniadaniowe, myję zęby, chodząc po
całym domu i rozmyślając. Spoglądam przez okno. Niebo szare, słońca nie widać,
mgła unosi się znad ziemi. Nie trzeba wychodzić, żeby wiedzieć, że jest
naprawdę chłodno. I wieje. Pogoda nastraja, by zapaść się w miękkim fotelu
przed kominkiem i zagłębić w jakąś ciekawą książkę, byle nie moknąć. Uśmiecham
się do siebie – na dziś mam zupełnie inne plany.
Biorę wodę,
kanapkę, ubieram się i idę do garażu. Czeka tam na mnie rower. Niebieski góral
z rogatą kierownicą i niepasującym do niczego starym, skórzanym siodełkiem na
sprężynach. Dostałem je kiedyś od dziadka, żeby mi się wygodnie jeździło
podczas długich wypraw. Dziś nadszedł czas, żeby je wypróbować. Czas na rajd
rowerowy.
Dołączam do
reszty znajomych, którzy zdążyli się już zebrać. Przystanek pierwszy: pomnik
Armii Krajowej w Toruniu z 1990 roku. Dziś jest 73 rocznica powstania Polskiego
Państwa Podziemnego i Szarych Szeregów – to z tej okazji jest rajd. Dziś więcej
o niedawnej, najważniejszej historii Polski dowiem się na takich wycieczkach
niż w szkole. A trzeba przecież pamiętać.
Jedziemy przez
Stawy Przysieckie w kierunku Skłudzewa. Las jest dziś ponury i wilgotny, jakby
jeszcze się nie obudził – albo na coś czekał. Mnóstwo grzybiarzy z koszykami w
rękach chodzi ze wzrokiem utkwionym w ziemi, co chwila z satysfakcją się
pochylając. Mamy właśnie wysyp grzybów.
Rozmawiam z
kolegami. Droga na razie jest prosta, utwardzona, jadę z przyjemnością, oddychając głęboko świeżym
powietrzem. Podnoszę wzrok ku niebu. Zamiast choć nikłego promyka słońca na
nosie czuję pierwszą kroplę... Znak. Ostrzeżenie. Motywacja. Piękno. Jak kto
woli... Słyszałem kiedyś, że niektórzy ludzie czują deszcz, a inni po prostu
mokną. Ciekawe.
To była tylko
pierwsza kropla, jak gwizdek sędziego przed rozpoczęciem meczu piłki nożnej.
Później z chmur zaczynają spadać na nas wiadra deszczu, który z każdą chwilą
przybiera na sile. Ulewa z prawdziwego zdarzenia. Co robić? Zatrzymujemy się,
zakładamy kurtki, naciągamy kaptury na głowy. I...jedziemy dalej. Hej,
przyjaciele, naprzód, na spotkanie z przygodą!
Pojawia się
błoto i kałuże na piaszczystej drodze, kamienie stają się śliskie. Zaczynam
szybciej oddychać i wytężać wzrok, próbując dostrzec coś przez zasłonę deszczu.
Zmieniam przerzutkę i mocniej pedałuję. Po chwili jest już cały mokry. I
ubłocony oczywiście.
Pogoda zmienną jest.
Deszcz co jakiś czas ustaje, to znowu przybiera na sile. A my jedziemy dalej,
nawet nie myśląc o powrocie. Kierunek: Zamek Bierzgłowski. Komuś puściła dętka,
ktoś przewrócił się, próbując podjechać pod górkę, ktoś zgubił plecak.
Przedzieramy się przez krzaki, zatrzymujemy, by zjeść jabłka z przydrożnego
drzewa, przeprawiamy przez rzeczkę, do której niejeden wpada. Nikt nie narzeka.
Cieszymy się, że możemy uczestniczyć w tym wyjątkowym rajdzie – że ten dzień
jest dla nas wielką, wspólną przygodą. Naszą niezwykłą opowieścią.
W tym właśnie
tkwi sedno sprawy. Ktoś mógłby wyjrzeć przez okno z niechęcią i powiedzieć:
„Ech, nie warto, zostanę w domu. Po cię się męczyć?” Nie ma się z kogo pośmiać,
nie ma w tym nic głupiego – a więc nie warto. Usiądzie na kanapie, włączy
telewizor, pogra w jakieś gry, będzie nudził się i narzekał, że nie wie, co ze
sobą zrobić. Pytanie tylko: czy potem będzie mógł powiedzieć, że jego dzień był
piękny, a nie szary jak niebo za oknem? Dziś należy wyłącznie do nas i to my
decydujemy, jakie będzie. To niepowtarzalna szansa, którą trzeba wykorzystać,
coś nowego, czego koniecznie trzeba spróbować. Wsiąść z przyjaciółmi na rowery
i z radością ruszyć ku przygodzie! Bo to nie pogoda, ale my jesteśmy władcami
dnia...
Przetrwaliśmy,
cali mokrzy i ubłoceni. Deszcz w końcu przestał padać, choć las cały czas nim
ociekał. Dotarliśmy do naszego kolejnego przystanku, czyli pomnika w Olku
upamiętniającego miejsce mordu harcerzy walczących o Polskę w czasie II wojny
światowej. Pomodliliśmy się za nich i zapaliliśmy znicz. Potem ruszyliśmy na
Barbarkę, gdzie Niemcy w roku 1939 zamordowali około 600 Polaków z okolic
Torunia. Gdy wojna dobiegła końca, rozkopali zbiorowe mogiły i spalili zwłoki –
o jednej jednak zapomnieli. Tutaj, pod pomnikiem klęczącego mężczyzny z
przestrzeloną piersią, zapłonął nasz drugi znicz. W tym momencie słońce wyszło
zza chmur.
Postawiliśmy
rowery przy Zielonej Szkole, nadzialiśmy kiełbaski na patyki i zaczęliśmy je
piec nad ogniskiem. Po ponad 40
km przejechanych w deszczu taka kiełbaska zupełnie
inaczej smakuje. Po jakimś czasie rozjechaliśmy się, każdy w swoją stronę.
Ledwo stojąc,
otwieram drzwi od domu. Wchodzę. Tak więc wróciłem, wyobraźcie sobie, naprawdę
wróciłem! Do małych, szalonych rudych smoków, do mojego pianina, biurka z
wiecznym bałaganem, regałów książek, zeszytu i pióra, ciepłego, czerwonego
barszczu jedzonego wraz z rodzicami. Wróciłem do domu, do mojego sosnowego
lasu...wyobraźcie sobie!
Dopiero teraz
czuję w nogach przejechane kilometry. Zmęczony, zagłębiam się w zielony fotel,
wystawiając stopy do ciepłej kozy. Chcę sięgnąć po książkę, lecz rezygnuję –
dlaczego jest tak ciemno? Odwracam się i spoglądam przez okno. Ponuro jak w
nocy. Wicher targa drzewami. Po niebie przetaczają się grzmoty, w oddali lśnią
ostrza błyskawic. Morze deszczu z hukiem spada na ziemię.
Pomyśleć: każda kropla tworzy mój niezwykły dzień z
życia.
Mikołaj Wyrzykowski, lat 15,
Rozgarty 11.10.2012
Zapraszamy na stronę www.mikolajwyrzykowski.pl
Już listopadzie premiera książki "Opowieści z Sosnowego Lasu" Mikołaja Wyrzykowskiego.
0 komentarze:
Prześlij komentarz