Zapiski przyjaciela collie.

Dzień z życia

niedziela, 21 października 2012




Dzień, motyl słoneczny!

Kolejny stopień na schodach, kręta droga marzeń, pusta kartka wielkiej księgi. Kolorowy odcisk dłoni...

Budzę się. Jak co dzień zbieram myśli i rozglądam się dokoła. Wstaję obiema nogami. Na zegarek nawet nie patrzę: mam ich w pokoju kilka, ale każdy wskazuje złą godzinę. Nie jestem niewolnikiem czasu.

Włączam jakąś płytę Dylana, witam się z psami, jem płatki śniadaniowe, myję zęby, chodząc po całym domu i rozmyślając. Spoglądam przez okno. Niebo szare, słońca nie widać, mgła unosi się znad ziemi. Nie trzeba wychodzić, żeby wiedzieć, że jest naprawdę chłodno. I wieje. Pogoda nastraja, by zapaść się w miękkim fotelu przed kominkiem i zagłębić w jakąś ciekawą książkę, byle nie moknąć. Uśmiecham się do siebie – na dziś mam zupełnie inne plany.

Biorę wodę, kanapkę, ubieram się i idę do garażu. Czeka tam na mnie rower. Niebieski góral z rogatą kierownicą i niepasującym do niczego starym, skórzanym siodełkiem na sprężynach. Dostałem je kiedyś od dziadka, żeby mi się wygodnie jeździło podczas długich wypraw. Dziś nadszedł czas, żeby je wypróbować. Czas na rajd rowerowy.

Dołączam do reszty znajomych, którzy zdążyli się już zebrać. Przystanek pierwszy: pomnik Armii Krajowej w Toruniu z 1990 roku. Dziś jest 73 rocznica powstania Polskiego Państwa Podziemnego i Szarych Szeregów – to z tej okazji jest rajd. Dziś więcej o niedawnej, najważniejszej historii Polski dowiem się na takich wycieczkach niż w szkole. A trzeba przecież pamiętać.

Jedziemy przez Stawy Przysieckie w kierunku Skłudzewa. Las jest dziś ponury i wilgotny, jakby jeszcze się nie obudził – albo na coś czekał. Mnóstwo grzybiarzy z koszykami w rękach chodzi ze wzrokiem utkwionym w ziemi, co chwila z satysfakcją się pochylając. Mamy właśnie wysyp grzybów.

Rozmawiam z kolegami. Droga na razie jest prosta, utwardzona, jadę  z przyjemnością, oddychając głęboko świeżym powietrzem. Podnoszę wzrok ku niebu. Zamiast choć nikłego promyka słońca na nosie czuję pierwszą kroplę... Znak. Ostrzeżenie. Motywacja. Piękno. Jak kto woli... Słyszałem kiedyś, że niektórzy ludzie czują deszcz, a inni po prostu mokną. Ciekawe.

To była tylko pierwsza kropla, jak gwizdek sędziego przed rozpoczęciem meczu piłki nożnej. Później z chmur zaczynają spadać na nas wiadra deszczu, który z każdą chwilą przybiera na sile. Ulewa z prawdziwego zdarzenia. Co robić? Zatrzymujemy się, zakładamy kurtki, naciągamy kaptury na głowy. I...jedziemy dalej. Hej, przyjaciele, naprzód, na spotkanie z przygodą!

Pojawia się błoto i kałuże na piaszczystej drodze, kamienie stają się śliskie. Zaczynam szybciej oddychać i wytężać wzrok, próbując dostrzec coś przez zasłonę deszczu. Zmieniam przerzutkę i mocniej pedałuję. Po chwili jest już cały mokry. I ubłocony oczywiście.

Pogoda zmienną jest. Deszcz co jakiś czas ustaje, to znowu przybiera na sile. A my jedziemy dalej, nawet nie myśląc o powrocie. Kierunek: Zamek Bierzgłowski. Komuś puściła dętka, ktoś przewrócił się, próbując podjechać pod górkę, ktoś zgubił plecak. Przedzieramy się przez krzaki, zatrzymujemy, by zjeść jabłka z przydrożnego drzewa, przeprawiamy przez rzeczkę, do której niejeden wpada. Nikt nie narzeka. Cieszymy się, że możemy uczestniczyć w tym wyjątkowym rajdzie – że ten dzień jest dla nas wielką, wspólną przygodą. Naszą niezwykłą opowieścią.

W tym właśnie tkwi sedno sprawy. Ktoś mógłby wyjrzeć przez okno z niechęcią i powiedzieć: „Ech, nie warto, zostanę w domu. Po cię się męczyć?” Nie ma się z kogo pośmiać, nie ma w tym nic głupiego – a więc nie warto. Usiądzie na kanapie, włączy telewizor, pogra w jakieś gry, będzie nudził się i narzekał, że nie wie, co ze sobą zrobić. Pytanie tylko: czy potem będzie mógł powiedzieć, że jego dzień był piękny, a nie szary jak niebo za oknem? Dziś należy wyłącznie do nas i to my decydujemy, jakie będzie. To niepowtarzalna szansa, którą trzeba wykorzystać, coś nowego, czego koniecznie trzeba spróbować. Wsiąść z przyjaciółmi na rowery i z radością ruszyć ku przygodzie! Bo to nie pogoda, ale my jesteśmy władcami dnia...

Przetrwaliśmy, cali mokrzy i ubłoceni. Deszcz w końcu przestał padać, choć las cały czas nim ociekał. Dotarliśmy do naszego kolejnego przystanku, czyli pomnika w Olku upamiętniającego miejsce mordu harcerzy walczących o Polskę w czasie II wojny światowej. Pomodliliśmy się za nich i zapaliliśmy znicz. Potem ruszyliśmy na Barbarkę, gdzie Niemcy w roku 1939 zamordowali około 600 Polaków z okolic Torunia. Gdy wojna dobiegła końca, rozkopali zbiorowe mogiły i spalili zwłoki – o jednej jednak zapomnieli. Tutaj, pod pomnikiem klęczącego mężczyzny z przestrzeloną piersią, zapłonął nasz drugi znicz. W tym momencie słońce wyszło zza chmur.

Postawiliśmy rowery przy Zielonej Szkole, nadzialiśmy kiełbaski na patyki i zaczęliśmy je piec nad ogniskiem. Po ponad 40 km przejechanych w deszczu taka kiełbaska zupełnie inaczej smakuje. Po jakimś czasie rozjechaliśmy się, każdy w swoją stronę.

Ledwo stojąc, otwieram drzwi od domu. Wchodzę. Tak więc wróciłem, wyobraźcie sobie, naprawdę wróciłem! Do małych, szalonych rudych smoków, do mojego pianina, biurka z wiecznym bałaganem, regałów książek, zeszytu i pióra, ciepłego, czerwonego barszczu jedzonego wraz z rodzicami. Wróciłem do domu, do mojego sosnowego lasu...wyobraźcie sobie!

Dopiero teraz czuję w nogach przejechane kilometry. Zmęczony, zagłębiam się w zielony fotel, wystawiając stopy do ciepłej kozy. Chcę sięgnąć po książkę, lecz rezygnuję – dlaczego jest tak ciemno? Odwracam się i spoglądam przez okno. Ponuro jak w nocy. Wicher targa drzewami. Po niebie przetaczają się grzmoty, w oddali lśnią ostrza błyskawic. Morze deszczu z hukiem spada na ziemię.

Pomyśleć:  każda kropla tworzy mój niezwykły dzień z życia.

Mikołaj Wyrzykowski, lat 15, Rozgarty 11.10.2012
Zapraszamy na stronę www.mikolajwyrzykowski.pl
Już listopadzie premiera książki "Opowieści z Sosnowego Lasu" Mikołaja Wyrzykowskiego.

0 komentarze: