Zapiski przyjaciela collie.

Wyrzeźbione życie

środa, 18 stycznia 2012
Historia rozpoczyna się 10 grudnia 2011 w czasie Jarmarku Adwentowego w Przysieku. Tam właśnie spotkaliśmy rzeźbiarza Jakuba Kubiaka z Jarantowic. Długo rozmawialiśmy. Do naszego domu przywędrował jeden anioł, potem były kolejne anioły i wyprawa do Radzynia Chełmińskiego z pięcioma collie. Panie Jakubie dziękujemy za rozmowy i gościnę.
 



Teraz przyszła pora na utrwalenie choć częściowe naszych rozmów.


Wyrzeźbione życie 

Jakub Kubiak jest cenionym w Polsce rzeźbiarzem ludowym. Pochodzący z Jarantowic koło Wąbrzeźna artysta był wielokrotnie nagradzany za swoją twórczość, a biorąc udział w wielu konkursach i plenerach upiększa swymi rzeźbami nawet najdalsze zakątki naszego kraju. Pracował jako terapeuta na Warsztatach Terapii Zajęciowej w Wąbrzeźnie. Uczył swych podopiecznych sztuki rzeźbiarstwa i malarstwa pokazując ludziom, że również osoby niepełnosprawne potrafią tworzyć prawdziwe dzieła. Uczestnicy i pracownicy warsztatów podarowali Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II 10 scen biblijnych wymalowanych na szkle przez terapeutów. Witraże umieszczono w pięknie rzeźbionej skrzyni z ręcznie robionymi okuciami, którą wykonał pan Jakub.


MW: Od ilu lat zajmuje się już pan rzeźbiarstwem?

Wystarczyło, że dostałem swój własny scyzoryk, a już we mnie się coś obudziło. Pierwsza rzeźba, która wysłałem na konkurs poszła aż do Niemiec. Miałem wtedy mniej niż dziesięć lat.

MW: Ktoś z rodziny ma podobne uzdolnienia, czy też ten talent przypadł jedynie panu?

Po nikim tego nie odziedziczyłem. Po prostu padło na mnie. Doszło do tego, że prawie nie oglądam telewizji czy nie przeglądam internetu. Zamiast tego wolę zająć się tym, co tak naprawdę lubię – rzeźbieniem. A trwa to już od jakichś czterdziestu lat.

MW: Jaka jest największa rzeźba, która wyszła spod pańskiego dłuta?

Jest to sześciometrowy anioł, pomyślany również jako nietypowych rozmiarów krzesło. Jego skrzydła dźwig musiał ustawiać prawie pół dnia. Stoi teraz w pewnej miejscowości na Kaszubach. Nie wiem jak to się stało, ale ktoś już zdążył na ten temat ułożyć legendę. Kiedy jakaś para spodziewa się dziecka, a kobieta usiądzie na aniele, to na bank będzie to córka. Jeśli zaś mężczyzna wybierze sobie anioła jako siedzenie, mogą spodziewać się syna. Starsi ludzie są zaś przekonani, że rzeźba stała już tam przed I wojną światową, a przecież postawiliśmy ją całkiem niedawno. Gdyby było tak, jak sądzą, musiałbym mieć teraz jakieś 150 lat. (śmiech)

MW: Anioł powstał na potrzeby jakiejś wystawy, konkursu, czy też z zupełnie innej okazji?

Pokazałem go na II ogólnopolskim plenerze malarsko-rzeźbiarskim w Garbnie. Wszyscy tam dziwili się, co ja robię i w jaki sposób to robię.  Inni przywozili specjalne dłuta po 15 tysięcy, a ja przyjechałem z dwoma zwyczajnymi dłutami i jednym nożykiem. Spojrzenia wokół zdawały się mówić: „Jak on za pomocą czegoś tak prymitywnego zdołał wyrzeźbić takiego pięknego anioła?”.

MW: Widzę, że robi pan również szopki. Czemu nie wziął, więc pan udziału w tegorocznym konkursie na szopkę bożonarodzeniową?

Po prostu o nim nie wiedziałem – w przyszłym roku na pewno spróbuję swoich sił. W 2005 roku brałem jednak udział w Ogólnopolskim Konkursie dla Rzeźbiarzy Ludowych na Szopkę Bożonarodzeniową, organizowanym przez Muzeum Historyczno - Etnograficzne w Chojnicach choć nie była ona największa, to i tak musiałem ją wnosić po częściach i składać w całość dopiero w we wnętrzu pomieszczenia. Jako że był to konkurs ogólnopolski, startowało w nim wielu naprawdę poważnych artystów z całego kraju. Tym większe było moje zaskoczenie i radość, kiedy okazało się, że zdobyłem pierwsze miejsce.


MW: Co się później stało z pana szopką?

Organizatorzy oddali mi ją, a ja jeździłem z nią po całej Polsce z nadzieją, że gdzieś uda mi się ją sprzedać. Nie wiem z jakiego powodu, ale nikt nie chciał jej kupić! Ludzie podziwiali jej piękno, lecz żaden z nich nie zamierzał jej ze sobą zabrać. I tak ta wielkich rozmiarów szopka przejechała ze mną połowę kraju, nabywcę znajdując dopiero w lipcu.

MW: Czy oprócz rzeźbienia ma Pan również inne ciekawe pasje?

Lubię malować, zarówno witraże jak i obrazy. Kiedyś pracowałem w Hiszpanii, trudniąc się zbieraniem malin. Po pracy często nudziłem się, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Wtedy właśnie wpadłem na pomysł, by zająć się malowaniem portretów. Okazało się, że można na tym dorobić nawet więcej niż na malinach. (śmiech)

MW: Musi pan mieć zatem dużo swoich dzieł we własnym domu...

Jak wiadomo, szewc zawsze chodzi bez butów. W mieszkaniu nie mam zatem praktycznie żadnych moich rzeźb. Robię je po to, by je sprzedawać i pokazywać – inaczej nikt poza mną by o nich nie wiedział i wszyscy zastanawialiby się: „Co ten facet tam ciągle robi?” Zresztą Jarantowice to jest koniec świata. Kto tam wjeżdża, dociera jedynie do połowy miejscowości, a potem już czym prędzej zawraca...

MW: Jak pan sądzi, co jest najważniejsze dla rzeźbiarza?

Talent, praca i pomysł. Czasami muszę się wiele nasiedzieć, zanim uda mi się wymyślić coś dobrego, a potem jeszcze powołać to do życia ze zwykłego pniaka. Niekiedy jednak rzeźba wyjdzie mi na tyle duża, że  potem mam problemy z jej transportem. Ostatnio wraz z trzema kolegami próbowaliśmy wnieść do auta prawie dwumetrową parę dziadka z babcią i z wnuczką, lecz nie dawaliśmy rady. Kiedy dwóch młodych chłopaków zobaczyło nasze zmagania, postanowili nam pomóc i niczym piórko podnieśli tę prawie trzystu kilogramową rzeźbę, z ogromną łatwością wsadzając ją do samochodu. Oczy aż wypadły nam z orbit Oni, chudsi od nas, wysocy, nie wyglądający na wyjątkowo silnych, podnieśli to w dwójkę, kiedy czterech dorosłych chłopów nie mogło dać rady! Niemożliwe. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że ćwiczą gimnastykę.

MW: Czy zostawia pan jakiś specjalny podpis na swoich dziełach?

Nie podpisuję się. Kiedyś też tego nie robili. Zresztą rzeźbię w specyficzny sposób, tak by to, co zrobię można było rozpoznać po samym wyglądzie rzeźby – wtedy nie potrzebny jest mój podpis.  Specjalnie patrzę też na prace innych, by w żadnym wypadku nie wykonać podobnej. Przez cały czas staram się być artystą, a nie rzemieślnikiem – nie imituję nikogo, rzeźbię to, co mi przychodzi do głowy i tak, jak potrafię. Nie są to  skomplikowane rzeźby, to przecież tylko kawałki drzewa. Chciałbym oczywiście do końca życia pozostać artystą i rzeźbić. (uśmiech)

MW: Dziękuję za rozmowę. Życzę jeszcze wielu wspaniałych rzeźb, które wyjdą spod pańskiego dłuta.

Rozmawiał (MW): Mikołaj Wyrzykowski , Przysiek 10.12.2011

Jeśli macie ochotę zamówić jakubowego anioła lub inne wyrzeźbione swoje marzenia, dzwońcie - za zgodą artysty podaję telefon.


0 komentarze: